W ubiegłym tygodniu telewizja TVN wyemitowała materiał, w którym hulajnogi elektryczne zostały nazwane „maszynami śmierci”. Indywidualna, poruszająca historia, dramatyczny podkład muzyczny, etc. Cała prawda całą dobę, ale jednak jakby niecała.

Prawdą jest, że elektryczna hulajnoga to pojazd, który z uwagi na niewielkie koła i swoją konstrukcję bywa ryzykowny. A mówiąc precyzyjniej: w bardzo małym stopniu wybacza nieostrożność, brawurę czy niekiedy (sorry, ale nie da się inaczej) – głupotę jadącego.

Pozornie elektryczna hulajnoga – ta przeciętnej wielkości, zgodna z przepisami – nie wymaga prawie w ogóle nauki techniki jazdy. Wchodzisz, manetka, i do przodu. Niemal bez bariery wejścia.

Hulajnogi jako maszyny śmierci wg TVN
Screen z posta TVN na Facebooku prowadzącego do reportażu o śmiertelnych zagrożeniach związanych z e-hulajnogami

Ale to właśnie jest zwodnicze, bo w zamian wymaga ona szczególnie dużo ostrożności, zrozumienia jak się zachowa sprzęt w różnych sytuacjach (np. gdy najedzie na krawężnik czy nierówność) oraz nabycia pewnej umiejętności rozpoznawania czynników ryzyka w otoczeniu. Gdy tego zabraknie – mamy upadki i urazy, często bardzo nieprzyjemne, bo skutkujące obrażeniami nie tylko nadgarstków czy barków, ale też twarzoczaszki.

I wtedy pojawia się to zaskoczenie wybrzmiewające w mediach: miał być fun, a jest ortopedia, szpital i dentysta. Cóż, obejrzenie np. na facebookowych grupach zdjęć obrażeń po upadkach, które czasem można tam znaleźć, każdemu początkującemu dobrze by zrobiło.

Jednak akurat w roli „maszyn śmierci” hulajnogi elektryczne okazują się zaskakująco… mało skuteczne. Przynajmniej w Polsce.

Otóż w minionym roku w wypadkach drogowych, których sprawcami byli użytkownicy e-hulajnóg (łącznie 272 wypadki), zginęły trzy osoby – i byli to wyłącznie kierujący. Dla porównania: rowerzystów zginęło 170. To oficjalne dane Policji, które już opisywaliśmy. Wiadomo, rowerzystów jeździ więcej. Ale i liczby ofiar są nieporównywalne, a o „rowerowych maszynach śmierci” na szczęście chyba nikt nie mówi, nawet TVN.

Do tych danych łatwo dotrzeć, choćby wpisując w Google hasła typu hulajnogi elektryczne wypadki 2022. Szkoda, że autorzy reportażu tego nie zrobili. A może zrobili, tylko dane nie pasowały do tezy?

Gwoli rzetelności – statystyka za 2022 rok zapewne powiększy się o jeden przypadek. Konkretnie z Bydgoszczy, gdzie zginęła kobieta, która weszła nagle na drogę dla rowerów – niestety, wprost pod jadącą hulajnogę elektryczną. Po śledztwie i analizie biegłych prokuratura – już w tym roku – doszła do wniosku, że użytkownik e-hulajnogi jechał za szybko (ok. 40 km/h, podczas gdy dozwolona prędkość to 20 km/h). Pomimo więc, że to on miał pierwszeństwo, a piesza weszła mu pod koła, prokuratura skierowała akt oskarżenia o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym.

Tak czy inaczej, mamy trzy-cztery ofiary przez 12 miesięcy. Do „maszyn śmierci” to nadal bardzo daleko. Warto więc choć trochę zachowywać proporcje.

Prawo do błędów na własną odpowiedzialność

Przyznajmy uczciwie: przywołana policyjna statystyka nie oddaje wszystkiego, bo obejmuje tylko wypadki – czyli poważniejsze zdarzenia drogowe, które skutkują śmiercią uczestnika lub rozstrojem zdrowia trwającym dłużej niż siedem dni. Do zwykłych wywrotek, złamań i wybitych zębów policja zwykle nie jest wzywana, a to właśnie o nich często opowiadają lekarze z ostrych dyżurów w szpitalach.

Hulajnoga elektryczna to pojazd, a nie zabawka – i to warto ludziom wkładać do głowy. Ale ludzie mają mózgi i wolność wyboru. Jeśli, znów cytując TVN, jeżdżą „zbyt szybko, zbyt brawurowo i często po alkoholu„, to nie e-hulajnogi są maszynami śmierci, tylko ci konkretni użytkownicy ponoszą konsekwencje własnego zachowania.

Symulacja upadku na elektrycznej hulanodze
Symulacja upadku na elektrycznej hulajnodze, Imperial College London

Oczywiście zdarza się, że tacy jeźdźcy kogoś potrącą i zrobią krzywdę, za co powinni być karani i płacić odszkodowania. W takich przypadkach idą wnioski do sądu: standardowo za spowodowanie wypadku grożą trzy lata więzienia (tu przykład pijanej 26-latki z Zakopanego), a w przypadku śmierci bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ofiary – nawet osiem lat.

Ale w ogromnej większości, jak to w życiu bywa, bolesną lekcję ostrożności kierujący odbierają sami. Odpowiedzialność za własne decyzje i wybory, to, jakby nie było, cena wolności. A pewien poziom ryzyka towarzyszy ludziom zawsze.

Działania i regulacje, które mają eliminować ryzyko za wszelką cenę, to logika lockdownu, niedawno to przerabialiśmy.

Z elektryczną hulajnogą jak z wodą

Pewne kroki regulacyjne wokół elektrycznych hulajnóg mogą być warte debaty. Przykładowo, padają postulaty wprowadzenia obowiązkowego OC (mogłoby mieć sens o tyle, że gwarantowałoby odszkodowania postronnym poszkodowanym, choć są też argumenty przeciw). Do rozważenia kwalifikuje się kwestia dopuszczania do jazdy na elektrycznych hulajnogach dzieci (którym zresztą rodzice kupują niekiedy mocne, „dorosłe” sprzęty). W Polsce wiekiem, od którego można jeździć jest 10 lat, na świecie widać ostatnio tendencję do podnoszenia tej granicy (np. we Francji do 14 lat, a na Litwie od nowego roku będzie to 16 lat).

Takich tematów jest więcej. Elektryczna mikromobilność to młoda dziedzina, która dopiero szuka optymalnego sposobu wpisania się w ekosystem drogowy – metodą prób i błędów. Co ciekawe, we wspomnianej Francji (jeśli te dane są prawdziwe) w ubiegłym roku na elektrycznych hulajnogach zginęło aż 41 osób – co może świadczyć o tym, że przepisy w Polsce, mimo wielu niedociągnięć, wcale nie są takie złe, a użytkownicy nie aż tak bezmyślni, jak lubią to przedstawiać media. Ale w każdym przypadku obciążanie winą elektrycznych hulajnóg jako pojazdów, to trochę tak, jakby obwiniać rzekę, że kolejny pijany, brawurowy lub po prostu nieostrożny skoczek na główkę złamał w niej kręgosłup – i apelować w imię powszechnego bezpieczeństwa o zakaz zbliżania się do wody.

A skoro już przy wodzie jesteśmy…. Tylko w lipcu tego roku utonęły w Polsce 72 osoby, w sierpniu kolejne 83. W całym ubiegłym roku woda zabrała 419 ofiar. Woda to w ogóle dość dobra analogia, bo żeby wejść do jeziora, morza czy rzeki też pozornie nie trzeba nic umieć, wystarczy zrobić kilka kroków lub wskoczyć, jeśli komuś brakuje instynktu samozachowawczego. Wniosek? Warto uczyć się pływać i warto uczulać na ryzyko związane z wodą. Ale czy komuś przyszłoby do głowy powiedzieć, że żyjemy nad akwenami śmierci?


ZOBACZ WIDEO: Jazda na elektrycznej hulajnodze – nie całkiem serio, ale bezpiecznie ⇓

WSPARCIE