„Rośnie liczba wypadków powodowanych przez kierujących hulajnogami” – pod takim alarmistycznym tytułem serwis „Portal Samorządowy” opublikował dziś artykuł na temat kolizji w Łodzi. 22-latek w stanie po użyciu alkoholu (czyli poniżej 0,5 promila) zderzył się przy wyjeździe z parkingu z 18-latką, oboje jechali na e-hulajnogach. Przybyła policja, dziewczyna skarżyła się na ból ręki, więc zabrała ją karetka. A to znaczy, że mężczyzna będzie miał sprawę w sądzie.
Historię opisał PAP – materiał trafił więc do bardzo wielu tytułów, także tych o dużych zasięgach, dokładając cegiełkę do narastającego w mediach wizerunku elektrycznych hulajnóg i ich nieodpowiedzialnych użytkowników jako problemu drogowego. Pikanterii artykułom dodaje informacja, że „mężczyźnie grożą trzy lata więzienia”. Dolary przeciw orzechom, że żaden sąd tyle nie wymierzy – ale taka jest tu górna granica w Kodeksie karnym, a taka informacja dobrze się czyta i lepiej klika w internecie. Niektóre portale (przykładowo Autokult) zrobiły więc tytuł właśnie z trzech lat więzienia. Wiadomo, tak to działa.
Tyle tylko, że informacje znacznie ciekawsze od incydentalnego zderzenia dwójki hulajnogistów na parkingu są zawarte gdzieś w połowie depeszy PAP. To dane Policji. Cytujemy:
Jak wynika z policyjnych statystyk, w Łodzi od początku tego roku doszło do 5356 zdarzeń drogowych, w tym do 4803 kolizji i 553 wypadków, w których rannych zostało 627 osób, w tym 7 poniosło śmierć. Kierujący hulajnogami elektrycznymi byli sprawcami 17 zdarzeń drogowych, w tym 8 wypadków, gdzie rannych zostało 8 osób.
Czyli na 5365 zdarzeń drogowych w Łodzi 17 zostało zawinionych przez użytkowników e-hulajnóg. Policzmy: mniej niż 0,32 proc. Dla wypadków – czyli większych incydentów, przy któryś ktoś został ranny – odsetek ten wynosi w Łodzi w tym roku 1,44 proc.
I to właśnie jest statystyczna miara tego, jak wygląda „rosnąca liczba wypadków powodowanych przez kierujących hulajnogami”. W tym przypadku akurat dla Łodzi, ale nie widać powodów, aby w innych polskich miastach wyniki te miały być znacząco różne.
Tego w artykułach nikt nie podkreśla. Tymczasem tytuł depeszy PAP, a następnie tekstów stworzonych na jej podstawie przez inne media, mógłby na przykład brzmieć tak:
„Tylko jedno na 316 zdarzeń drogowych powodują kierujący elektrycznymi hulajnogami”
– i niewątpliwie więcej by wtedy wnosił do debaty na temat znaczenia tego środka transportu dla bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Elektryczne hulajnogi a wypadki – jak duży jest problem?
Nie próbujemy tu powiedzieć, że ta debata jest bezzasadna, a problemu nie ma. On oczywiście jest, jak przy każdym nowym pojeździe, dla którego trudno bywa znaleźć optymalne miejsce w przestrzeni drogowej.
Wielokrotnie pisaliśmy o rażącym problemie parkowania sharingowych e-hulajnóg w miastach, a także o używaniu hulajnóg przez nietrzeźwych czy o zbyt szybkiej jeździe po chodniku wśród pieszych. Ostrzegamy przed niedozwoloną i niebezpieczną jazdą w dwie osoby na jednej hulajnodze. Piszemy także o tym, że e-hulajnoga to pojazd niosący pewne ryzyko upadku i urazu (zresztą głównie dla kierującego) – dlatego krytykowaliśmy np. wciskanie rodzicom pomysłu na elektryczną hulajnogę jako na świetny prezent komunijny dla dzieci (a taka praktyka, niestety, ma miejsce).
Między innymi dlatego prowadzimy unikalną w Polsce akcję „SmartRide Przepis na jazdę” , w której popularyzujemy przepisy drogowe dla mikromobilności w Polsce i omawiamy zasady bezpiecznej jazdy – w ubiegłym roku dostaliśmy za nią (obok Polskiego Radia i Agory) nominację do tytułu Medium Roku w konkursie Partner Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.
Niemniej, każdy problem trzeba widzieć w możliwie szerokim kontekście – inaczej zostaje zafałszowany. A w tym przypadku kontekst jest taki, jak wynika m.in. z przytoczonych statystyk. Oraz taki, że część incydentów związanych z e-hulajnogami to sytuacje zawinione przez innych uczestników ruchu. A także taki, że przepisy łamią również kierowcy, rowerzyści czy piesi – i dopiero na tym tle można formułować opinie i priorytety co jest tutaj tematem rzeczywiście ważnym, a co problemem wprawdzie istotnym i niewątpliwie interesującym, ale jednak przeskalowanym w oczach opinii publicznej.
Inaczej mamy do czynienia z mechanizmem, który w języku mediów określa się anglojęzycznym terminem framing (ramkowanie)- mówimy o tym wtedy gdy, cytując za Wikipedią, wybierane są niektóre aspekty informacji (a pomijane inne) i podkreślane są one jako ważniejsze, wraz z podaną gotową interpretacją przyczynową zjawiska.
Framing to de facto rodzaj (świadomej lub nie) manipulacji. Czytając doniesienia o „rosnącej liczbie wypadków” warto z tego wszystkiego zdawać sobie sprawę.
⇒ ZOBACZ TEŻ: Twoje prawa na elektrycznej hulajnodze