Rozmowa przeprowadzona dla portalu Winwincity.pl w kilka dni po pojawieniu się pierwszych współdzielonych elektrycznych hulajnóg w Warszawie
Zbigniew Domaszewicz: Hulajnoga elektryczna. Podoba się panu?
Łukasz Puchalski, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich: Pomysł jest świetny. W wakacje widziałem takie hulajnogi w masowym użyciu w Hiszpanii, gdzie korzystały z infrastruktury rowerowej. Robiło to bardzo dobre wrażenie. Hulajnoga elektryczna ma w miastach ogromny potencjał.
Ponieważ?
Pozwala w bardzo wygodny sposób dotrzeć np. z domu do tramwaju lub metra. A potem od przystanku do pracy. Można ją ze sobą łatwo do tego metra zabrać, nawet w godzinach szczytu, bo zajmuje mało miejsca – czego już nie da się powiedzieć o rowerze. Rozważaliśmy nawet uruchomienie miejskiej wypożyczalni e-hulajnóg, mogłaby to być usługa podobna np. do Veturilo.
Ale…
Ale, jak to bywa, życie wyprzedziło przepisy i reguły prawne. Dlatego na razie zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Dotychczasowa koncepcja, że człowiek na hulajnodze jest de facto pieszym wyraźnie już się wypaliła. Trzeba szukać nowego modelu. Obecnie hulajnodze elektrycznej jest na pewno bliżej do pojazdu niż do pieszego – i adekwatnie do tego powinna być ulokowana w ruchu ulicznym. A na razie na chodniku jest u siebie, niezależnie od rozwijanej prędkości.
Wyrzuciłby pan hulajnogi z chodników?
Pieszy ma prawo oczekiwać na chodniku bezpieczeństwa i spokoju – tymczasem obiekt który porusza się z prędkością 25 km/h tego nie gwarantuje.
Także kierowca, widząc pustą zebrę, jeśli nie ma tam przejazdu rowerowego, nie spodziewa się, że na przejście dla pieszych nagle wyjedzie mu ktoś przed maskę z taką prędkością.
Dlatego wystąpiliśmy niedawno do Ministerstwa Infrastruktury z wnioskiem, żeby wznowić prace legislacyjne nad uregulowaniem tej kwestii.
Uregulowaniem – w jaki sposób?
Poczekałbym z konkretami do czasu, aż ministerstwo położy na stół jakieś propozycje, do których będzie można się odnieść. One powinny być poparte badaniami, analizami, obserwacjami doświadczeń innych państw. Trudno się kierować wyłącznie intuicją.
Z tymi doświadczeniami może być średnio, bo to wszędzie na świecie jest zupełnie nowe wyzwanie.
Odpowiem tak: widzę, że ludzie na hulajnogach, jeśli mogą, to sami zjeżdżają z chodników i jadą jezdnią albo drogą dla rowerów. Nieprzypadkowo. Małe kółka powodują, że jazda po kostce lub płytach chodnikowych nie jest w pełni komfortowa, a krawężniki stają się problemem. Hulajnoga lubi asfalt i także dlatego powinna zostać powiązana z infrastrukturą asfaltową. A nie wyobrażam sobie asfaltowania wszystkich chodników.
Jeśli miałaby być traktowana jak rower, to np. na ruchliwych jezdniach z kilkoma pasami ruchu i buspasem, hulajnogi musiałby jechać środkowym pasem. Lawirując między samochodami a autobusami.
To na pewno nie wygląda na dobre rozwiązanie. Ale przecież nie musimy odwzorowywać jeden do jednego przepisów dla rowerów. Przykładowo w strefie Tempo 30 można by wpuścić hulajnogi na jezdnię. Tam gdzie jest droga dla rowerów – zobowiązać do korzystania właśnie z niej. Problem dotyczy głównie sytuacji, w której mamy ruch samochodowy z dozwoloną prędkością 50 km/h lub więcej, a droga nie ma infrastruktury rowerowej. Być może w takich miejscach powinno się wpuścić hulajnogi na chodnik, przy nałożeniu limitów prędkości.
Ale powtarzam – wszelkie koncepcje należy poprzedzić rzeczową analizą.
Która potrwa.
Dlatego najwyższy czas się tym zająć. Nie mam wątpliwości, że e-hulajnogi to będzie boom w Warszawie w następnych latach. Jest to bardzo efektywny pojazd, a można go mieć już w cenie dobrego roweru. Albo wziąć z ulicy na minuty.
No właśnie, z ulicy. Czy jako szef ZDM nie obawia się pan zagracania dróg przez sterty współdzielonych hulajnóg, zalegających na środku chodników? W Stanach były takie obrazki.
Na dziś w Polsce zagracanie miasta przez bezstacyjne pojazdy na minuty – czy to rowery, czy hulajnogi – to problem czysto teoretyczny. Zwłaszcza hulajnoga jest mało inwazyjna, jeśli chodzi o zajmowanie przestrzeni publicznej. Zakładam zresztą, że komercyjni operatorzy takich usług zamierzają dbać o swoją flotę, w tym także o to, jak te pojazdy są parkowane i w jakim stanie są pozostawiane. Jeśli tak będzie, to nie staną się one problemem.
A jeśli będzie inaczej? Jakie macie możliwości dyscyplinowania operatorów?
Zapewniam, że miasto ma instrumenty, żeby sobie poradzić. Istnieje Zarząd Oczyszczania Miasta. Wszelkie obiekty, które powodują zagrożenie bezpieczeństwa, można szybko usuwać z pasa drogowego. Koszty takiej operacji pokryje wtedy ich właściciel. Gdyby więc sytuacja poszła w złą stronę, to sobie poradzimy. Ale nie sądzę, by tak się stało.
E-hulajnoga będzie konkurować z rowerem?
Nie, te pojazdy raczej się uzupełniają. Hulajnoga jest dla nieco innej grupy ludzi. Na przykład mogą jej używać także starsze osoby, albo ci, którzy nie lubią się męczyć.
Ale rowerzyści będą musieli się podzielić przestrzenią.
Cóż, niektórzy z nich pewnie będą na to patrzeć niechętnie. Trudno. Z drugiej strony – jeszcze bardziej wzrośnie presja na rozbudowę infrastruktury rowerowej. A zatem rowery zyskają sojusznika.
Brzmi to optymistycznie.
Bo mówimy o zjawisku niezwykle optymistycznym. Tworzy się nowa grupa osób, które chcą się przemieszczać w sposób atrakcyjny dla miasta. Ten środek transportu nic miasta nie kosztuje. Nie truje powietrza. Hulajnoga zajmuje mało miejsca na drodze, a potem nie okupuje przez osiem godzin 12 metrów kw. miejsca parkingowego jak samochód. I jeszcze częściowo odciąża komunikację miejską, która, jak wiemy, jest deficytowa. Prawdę mówiąc, sam chyba sobie kupię taką hulajnogę na wiosnę.
Tekst pochodzi z partnerskiej witryny Winwincity.pl – Inteligentne miasto