Jaka przyszłość czeka firmy oferujące elektryczne hulajnogi i cały rynek tej branży? Jeśli ktoś oglądał serial „McMafia”, mógł zapamiętać dialog, w którym jeden z bohaterów wyjaśnia drugiemu, dlaczego McDonald’s odniósł większy sukces niż Burger King, choć w gruncie rzeczy obie sieci oferują bardzo podobne do siebie produkty. Jego wytłumaczenie: bo McDonald’sów było więcej, dużo więcej, otwierano je na każdym kroku – i po prostu przykryły swoją obecnością i widocznością konkurenta.

Czy podobnie może się stać z markami i producentami e-hulajnóg? Rozmawiamy o tym z Markiem Tokarewiczem, doświadczonym poznańskim przedsiębiorcą z tej branży – właścicielem sklepu Zwinne Miasto, współudziałowcem Zwinnego Serwisu i współwłaścicielem spółki E-Ride, zajmującej się dystrybucją elektrycznych pojazdów. Nasz rozmówca roztacza wizję zmian na rynku, w której mieści się taki właśnie scenariusz. Zapraszamy do lektury.

Zbigniew Domaszewicz, SmartRide.pl: Jaki będzie rok 2023 w branży elektrycznych hulajnóg?

Marek Tokarewicz: Na pewno będzie trudny. Mamy kryzys, ludzie nie chcą wydawać pieniędzy, a jak już je wydają, to skrupulatnie liczą. Po raz pierwszy w historii rynek e-hulajnóg może się więc w Polsce nawet skurczyć. Prawdopodobnie wyczyści się zarazem z mniejszych przedsiębiorców, bo oni po prostu nie udźwigną tej sytuacji.

Kryzys, przepisy i ogólne dojrzewanie rynku to trzy zjawiska, które ukształtują naszą branżę. Niekoniecznie zobaczymy to w pełni już w 2023 roku, ale na pewno ten proces się zacznie i potrwa przez kilka kolejnych lat. Będziemy świadkami powstawania nowego modelu biznesowego na rynku elektrycznych hulajnóg.

Marek Tokarewicz - przedsiębiorca z branży elektrycznych hulajnóg
Marek Tokarewicz od wielu lat prowadzi w Polsce i w regionie biznes w branży elektrycznych hulajnóg – od detalu, przez dystrybucję, po serwis. Zdjęcie prywatne
Zacznijmy od modelu, w którym elektryczne hulajnogi są oferowane dzisiaj. Jak on wygląda?

W świecie hulajnóg mamy do czynienia z systemem, który jest w pewnym sensie rewersem sytuacji np. z telefonami komórkowymi.

Działa to tak, że chińska fabryka mówi firmie importującej elektryczne hulajnogi: „Słuchajcie, mamy takie i takie komponenty i z nich możemy wam ulepić taki i taki pojazd. Chcecie?” Na co importer odpowiada: „Dobra, tylko rama niech będzie w innym kolorze i poprosimy jednak inny wyświetlacz, żeby nie przypominał aż tak bardzo modelu, który już importuje nasza konkurencja”.

Wizja, że to chińska fabryka mówiłaby np. firmie Apple, jaki może jej dać procesor, jaki wyświetlacz, jaką baterię itd., a potem Apple ma się martwić o to, jak jak ten poskładany smartfon opchnąć i serwisować, wydaje się po prostu śmieszna. Ale tak właśnie funkcjonuje dziś świat e-hulajnóg.

Jak taki model wpływa na ceny e-hulajnóg?

Najpierw swoje musi zarobić chiński producent poszczególnych podzespołów. Potem fabryka, czy raczej po prostu montownia hulajnóg, oczywiście najczęściej też w Chinach. Następnie generalny importer, który sprowadza do Polski kontener hulajnóg i wpuszcza je do dystrybucji w kraju. A wreszcie coś musi zarobić sklep, czy to specjalistyczny, czy supermarket. Każdy z nich działa niezależnie, a koszty i marże ich wszystkich składają się na cenę e-hulajnogi w detalu. Na końcu jest Kowalski, który ją kupuje.

Ten Kowalski, zderzony z kryzysem, chce płacić jak najmniej. Jak to spiąć? Kończąc z tym rozproszeniem na poszczególnych etapach.

Czyli?

Jedynym sposobem jest skupienie w jednych rękach kontroli nad całą drogą produktu. Czyli eliminacja pośredników. Tak, aby między deską projektową a Kowalskim było ich jak najmniej do wykarmienia. To się może stać tylko wtedy, gdy dana firma zdoła zbudować globalną markę i zapanować nad całym procesem projektowania, produkcji i sprzedaży swoich hulajnóg, wraz z ich obsługą posprzedażową. Kiedy będzie w stanie stworzyć dany model e-hulajnogi, wyprodukować go, sprowadzić na lokalny rynek, porządnie wypromować i wziąć na siebie serwis posprzedażowy.

Elektryczne hulajnogi - rozmawiamy o ich przyszłości
„Przepisy na świecie spowodują, że wszystkie e- hulajnogi będą musiały być w miarę lekkie, w miarę wolne i o stosunkowo niskiej mocy” – uważa nasz rozmówca (czytaj niżej). Fot. Unsplash

Inaczej mówiąc, to musi docelowo działać tak, jak we wspomnianym już świecie smartfonów. To Apple projektuje swój produkt w najdrobniejszych detalach i dyktuje fabryce co ma zrobić i ile dostanie za to pieniędzy. Następnie to samo Apple kontroluje jego marketing i dystrybucję. I tak w końcu będzie także z elektrycznymi hulajnogami.

Do tego firma musi mieć dużo pieniędzy, odpowiednie możliwości i rozmach działania.

Zdecydowanie. Mówimy o producentach zdolnych kapitałowo do tego, by zatrudniać zespoły projektantów, by inwestować we własne formy do odlewania ram, etc. A także do tego, by wymóc na azjatyckich wykonawcach odpowiednią i w pełni przewidywalną jakość produktu, która dziś bywa, powiedzmy, mocno losowa.

Są takie firmy w Polsce?

Odpowiem tak: docelowo, w perspektywie lat, na rynku będzie miejsce dla kilku rozpoznawalnych, globalnych producentów, wytwarzających i oferujących sprzęt naprawdę własny, a nie tę samą hulajnogę co kilku konkurentów, tylko pod inną marką. A do tego będących w stanie wykreować powszechną świadomość swego istnienia, czyli sfinansować potężny marketing, wymagający „bycia wszędzie” ze swoją marką.

Coraz więksi gracze z coraz większymi pieniędzmi będą stopniowo dzielili między siebie światowy rynek. W nich upatrywałbym największych wygranych w najbliższych latach.

Co z resztą firm?

Pozostaną oczywiście w poszczególnych krajach lokalni importerzy, sprowadzający marketowe składaki stworzone przez chińskie fabryki i „pchający” ten sprzęt do supermarketów. Pewnie nadal będą dokładać do tych hulajnóg własną markę, jeśli już mają ją w swoim kraju wypromowaną. Ich główną siłą będą zbudowane dotychczas sieci dystrybucji i kontakty sprzedażowe z marketami. Ten model działa także dziś i pewnie się zasadniczo nie zmieni, choć straci na znaczeniu.

Reszta rynku to będzie zupełna nisza. Największymi przegranymi okażą się małe firmy, które nie będą miały ani marketingowej, ani finansowej siły przebicia i zostaną skazane na handel generycznymi produktami na coraz niższej marży, aż po swój biznesowy koniec.

Jak na te trendy wpłynie legislacja?

Bardzo mocno. Przepisy to być może najważniejsza rzecz, która ukształtuje branżę do końca tej dekady. Regulacje dzisiaj nieco się różnią w różnych krajach, jednak już widać, że co do istoty kierunek legislacyjny wszędzie jest podobny: z hulajnogami elektrycznymi nie będzie można za bardzo poszaleć.

Elektryczne hulajnogi okres szaleństw mają za sobą - uważa nasz rozmówca
„E-hulajnoga będzie pojazdem czysto użytkowym, bez miejsca do szaleństw. Okres Dzikiego Zachodu w tej dziedzinie odchodzi do historii”. Fot. Unsplash

Teraz tę branżę reguluje zlepek różnych dyrektyw i aktów unijnych, ale z czasem powstanie europejska norma dla hulajnóg elektrycznych – i jestem pewny, że będzie ona wyśrubowana, to jest skupiona na maksymalnym bezpieczeństwie i nakładająca kaganiec na różne parametry sprzętu.

A efekty tego podejścia dla rynku i użytkowników?

Takie, a nie inne przepisy spowodują, że wszystkie e- hulajnogi będą musiały być w miarę lekkie, w miarę wolne i o stosunkowo niskiej mocy. Powiedzmy: do 30 kg, maksimum 800 W i z limitem prędkości 25 km/h, coraz trudniejszym do odblokowania na własną rękę.

A to oznacza, że zarazem elektryczna hulajnoga stanie się produktem generycznym, z niewieloma prawdziwymi wyróżnikami między poszczególnymi modelami i markami. W sytuacji, gdy będziemy mieli setki łudząco podobnych produktów, królem zostanie marketing i dystrybucja. Firmy, które nie będą potrafiły robić dobrego marketingu albo, mówiąc brutalnie, nie będą miały na niego pieniędzy, znikną z rynku.

Co z bezpieczeństwem pożarowym? O tym problemie robi się coraz głośniej na świecie, w Polsce też już słychać jego echa.

Ta sprawa też znajdzie swój wyraz w regulacjach i ich zaostrzaniu, o którym przed chwilą wspomniałem. Być może przyspieszy ten proces. Jest ona zresztą kolejnym puzzlem w tej układance – bo im większy producent, tym więcej strat ryzykuje w razie jakichś incydentów pożarowych ze swoim sprzętem. Duże marki będą się więc bardziej przykładać do tego, by zapewnić pod tym względem jak najwyższą jakość, działając zarazem pod dyktando coraz bardziej restrykcyjnych przepisów. Mniejszym graczom będzie trudno sprostać tym wymaganiom.

Jaki będzie skutek tych procesów dla klienta?

Myślę, że generalnie klient na tym skorzysta, ponieważ w wyniku tych trendów dostanie produkt bezpieczniejszy, lepiej dopracowany i relatywnie – w stosunku do siły nabywczej – coraz tańszy.

A skutki uboczne?

Niestety, też będą. W pewnym sensie: elektryczna hulajnoga stanie się pojazdem lamerskim.

Aż tak?

Mówiąc bardziej dyplomatycznie – stanie się pojazdem czysto użytkowym, bez miejsca do szaleństw. Sprzętowe ekstrawagancje pozostaną dla wąskiej grupy hobbystów, będą drogie i coraz bardziej nieakceptowane na drogach publicznych czy w budynkach mieszkalnych lub biurowych.

Romantyczny okres eksperymentów, swoistego Dzikiego Zachodu, zacznie w tej dziedzinie coraz bardziej przechodzić do historii. Ale sama popularność elektrycznych hulajnóg będzie rosła, na ulicach będzie ich przybywać i będą – w swojej klasie sprzętowej – coraz lepszej jakości.

Przy dzisiejszym rozdrobnieniu rynku, różnorodności marek i konstrukcji, trudno sobie ten scenariusz wyobrazić.

Proponuję eksperyment. Proszę najpierw pomyśleć o znanych markach aut z USA – ile ich dzisiaj jest i jakie. A potem zerknąć na listę wszystkich amerykańskich producentów samochodowych w historii, którzy kiedyś próbowali sił na tym rynku – i złożyli broń. Można ją łatwo znaleźć w Wikipedii [chodzi o materiał „List of defunct automobile manufacturers of the United States”, dostępny pod tym linkiem – red].

I to niech posłuży za ostateczny komentarz odnośnie kierunku rozwoju elektrycznych hulajnóg w tej dekadzie. Będzie kilku liderów branży e-hulajnóg, a o reszcie klient masowy albo szybko zapomni, albo nigdy się nie dowie.

Zdjęcie otwarciowe: Unsplash


⇒ ZAPRASZAMY TAKŻE NA NASZ KANAŁ NA YOUTUBE

WSPARCIE