Warszawski ZDM, mówiąc młodzieżowym żargonem, ciśnie firmę Lime za jej elektryczne hulajnogi, zagracające ulice stolicy. W niecały tydzień usunięto ich 200, ponieważ, jak uzasadnia urząd, były „porzucone w sposób stwarzający zagrożenie”.
1.
Temperatura w mediach wokół pozostawianych na chodnikach jednośladów rośnie. Jest nowe zjawisko, są kontrowersje – dzieje się. Chyba także niektórzy działacze społeczno-polityczni dostrzegli szanse na zwiększenie rozpoznawalności i zbicie na tym temacie kapitału. Do tego doszedł apel niewidomych, a coś takiego już trudno zignorować.
ZDM zastosował więc kij. „Jeżeli takie przypadki będą się powtarzać, będziemy kontynuować nasze działania” – ostrzegł dziś urząd na Twitterze.
2.
Pozornie bez związku. W mijającym tygodniu odbyła się konferencja „Logistyka miejska” (zorganizowana zresztą też przez ZDM), poświęcona wyzwaniom, jakie we współczesnym mieście stwarza transport i dostawy towarów. Pokazywano mnóstwo zdjęć: samochody dostawcze lub ciężarowe, zaparkowane na jezdni, blokują ruch uliczny. Albo tarasują chodnik. Zagradzają przejście dla pieszych. Rozjeżdżają zieleń. Niemal wjeżdżają ludziom na nogi.
Prelegenci nie pozostawiali złudzeń – to w polskich miastach norma.
Można też bardziej konkretnie. Zespół pracujący w ZDM nad unijnym projektem Resolve przeprowadził niedawno analizy na ul. Francuskiej (warszawska Saska Kępa). Na odcinku 800 metrów ulicy odbywa się średnio 200 dostaw dziennie, z czego, jak podała Agnieszka Rogala, współautorka badań:
65 proc. dostawców parkuje niezgodnie z przepisami, a z tego połowa stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu drogowego.
3.
Teraz subiektywne wrażenie (ale, jak wynika z naszych ustaleń, dość powszechne). Amerykańska firma Lime zdaje się rozumieć biznes trochę jako odkrywkową eksploatację miasta. Nie wydaje się szczególnie zainteresowana proaktywnym udziałem w projektowaniu ekosystemu dla nowego pojazdu, debatą o tym, jak harmonijnie wkomponować go w miasto, by współgrał z potrzebami innych użytkowników ulic. W każdym razie – chyba nie za cenę poświęcania temu energii, inwestowania dodatkowych pieniędzy lub rezygnowania z maksymalizacji zysków tu i teraz.
Gdy na potrzeby tego tekstu zapytaliśmy Lime o ich reakcję na sytuację w Warszawie, dostaliśmy z biura prasowego (fakt, że szybko) odpowiedź zaczynającą się od zdania „We wszystkich miastach, w których funkcjonujemy, współpracujemy ze służbami miejskimi, by zapewnić mieszkańcom wygodne i bezpieczne korzystanie z naszych hulajnóg”. Potem było jeszcze pięć zdań, w podobnej konwencji. Oraz zapewnienie, że uszkodzone i źle zaparkowane pojazdy można zgłaszać, a zgłoszenia trafiają do zespołów operacyjnych.
Czyli właściwie – musiało w Warszawie dojść do nieporozumienia. Ściślej, do 200 nieporozumień.
4.
To nie zmienia jednak faktu, że współdzielone hulajnogi elektryczne są szansą na lepszy rozwój komunikacji w miastach. Twierdzi tak sam ZDM. Jak wskazali ostatnio analitycy firmy McKinsey, użytkownicy lubią je, uważają za pojazd intuicyjny, wygodny i naturalny. Po rozwiązaniu kwestii parkowania i bezpieczeństwa jazdy – byłyby wręcz genialnym środkiem lokomocji na tzw. ostatnią milę, uzupełniającym transport publiczny z korzyścią dla całego miasta.
Wnioski?
5.
Reakcja miasta, próbującego zdyscyplinować prywatną firmę, jest zrozumiała. Żądanie od niej wprowadzenia systemu reagowania na nieprawidłowości i uporządkowania relokacji hulajnóg – oczywiste. Ale marchewka, obok kija, to sprawdzona praktyka. Wobec szansy na usprawnienie miejskiej komunikacji warto coś zaproponować, wyjść z jakąś inicjatywą.
Przykładowo – od wielu miesięcy jest znana rekomendacja Rady Warszawskiego Transportu Publicznego, by przestrzenie do parkowania m.in. hulajnóg pilotażowo stworzyć w obrębie przystanków. Brzmi logicznie – łatwo się wtedy przesiąść, a multimodalny transport uchodzi za przyszłościowy. Dlaczego więc oficjalny pomysł leży odłogiem?
6.
Operatorzy hulajnóg (obecny i zapewne przyszli) przekonują we wszystkich swoich przekazach PR-owych, że sharing e-hulajnóg to ekologiczny sposób na zrównoważoną komunikację w miastach. Skoro tak, to i biznes tegoż sharingu musi być prowadzony w sposób zrównoważony. Inaczej rzecz nie tylko trąci fałszem, ale i prowadzi donikąd.
Doraźna pazerność to dla nich prosta droga do przetestowania na sobie słynnego cytatu pana, za przeproszeniem, Włodzimierza Lenina:
„Kapitaliści sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy”.
6.
Dramatyzując wokół problemu, warto pamiętać o proporcjach. Porzucona na środku chodnika hulajnoga budzi zrozumiałą irytację. Wszyscy muszą ją omijać, żeby ktoś mógł na niej zarabiać. Ale zaparkowany na przejściu dla pieszych lub manewrujący po chodniku dostawczy van jest znacznie większą przeszkodą i zagrożeniem. A to w gruncie rzeczy ta sama sytuacja.
Zanim skoncentrujemy złość na hulajnodze, rozejrzyjmy się czy w zasięgu wzroku nie ma przypadkiem innych patologii komunikacyjnych, które bardziej na tę złość zasługują.
Elektryczna hulajnoga to nie jest wróg miasta, tylko jego sprzymierzeniec. Tyle że młody i niesforny. Dlatego często zasługuje na skarcenie i ustawienie do pionu. Ale nie na nagonkę.
Tekst był pierwotnie opublikowany na portalu Winwincity.pl – Inteligentne miasto