Informacja o tym, że „w mieszkaniu na ulicy Konduktorskiej w Warszawie miał miejsce wybuch elektrycznej hulajnogi” obiegła media 31 października. Towarzyszyły jej zdjęcia budynku, w którym wskutek eksplozji zostało wyrwane całe okno wraz z framugą i elementami elewacji. Przez co najmniej tydzień „wybuch hulajnogi” był tematem nr 1 wśród użytkowników e-hulajnóg w mediach społecznościowych, budził także duże zainteresowanie w mediach tradycyjnych.

W tym momencie, gdy emocje już opadły, warto się przyjrzeć sprawie na spokojnie, bo kumuluje ona wiele różnych wątków, istotnych dla bezpieczeństwa i rozwoju elektrycznej mikromobilności. I nie zasługuje ani na medialną panikę, ani na nadmierne bagatelizowanie.

Wątek nr 1. Czy wybuch na Konduktorskiej na pewno był „winą” elektrycznej hulajnogi?

Jak wynika z materiałów medialnych, wybuch hulajnogi elektrycznej to założenie wynikające z zeznań 30-letniego lokatora mieszkania i zarazem właściciela sprzętu. Nie jest to jednak jeszcze oficjalnie przesądzone. Co najmniej kilka rzeczy może budzić wątpliwości.

Budynek w Warszawie - to tutaj miało dojść do wybuchu elektrycznej hulajnogi
Budynek przy ul. Konduktorskiej w Warszawie – to tutaj miało dojść do wybuchu elektrycznej hulajnogi. Resztki okna i elewacji już uprzątnięto. Fot. Marcin Nowicki

Baterie litowo-jonowe w pojazdach elektrycznych, jeśli już następuje w nich samozapłon, raczej zaczynają się bardzo gwałtownie palić niż eksplodują (i to z siłą wyrywającą okno!). Tydzień po wybuchu „Gazeta Wyborcza” opublikowała zdjęcie feralnej hulajnogi, wystawionej po wypadku na zewnątrz budynku. Pojazd miał stosunkowo niewielkie uszkodzenia mechaniczne: częściowo oderwany dolny dekiel, kryjący baterię – i tyle.

Widać bardzo niewiele śladów ognia, stopionych elementów czy innych zniszczeń typowych dla obrazków po takich przypadkach. Skontrastowana z widokiem rozerwanej elewacji budynku – hulajnoga budzi zdziwienie. Na tematycznych grupach na Facebooku wiele osób uznało tezę, że to właśnie ona spowodowała eksplozję, za kpinę, sugerując, że być może w lokalu znajdowała się np. butla z gazem lub inne materiały (a hulajnoga była co najwyżej elementem „wybuchowej” układanki).

Nie wiemy jak było – nawet nie próbujemy rozstrzygać. Ustalenie przyczyn wypadku to zadanie dla specjalistów, biegłych i techników. W ubiegłym tygodniu dostaliśmy od Policji następującą informację na temat statusu sprawy:

W toku prowadzonego postępowania trwającego pod nadzorem Prokuratury Rejonowej Warszawa Mokotów policjanci ustalają okoliczności, w których doszło do wybuchu elektrycznej hulajnogi. Ze wstępnych ustaleń wynika, że urządzenie stojące w jednym z mieszkań na warszawskim Mokotowie wybuchło. 30-letni właściciel hulajnogi był w tym czasie w innym pokoju i nie odniósł poważnych obrażeń. Po zdarzeniu został przewieziony do szpitala na badania. Po badaniach i obserwacji opuścił szpital.

W czasie zdarzenia została naruszona konstrukcja drzwi wejściowych i okien. Pracujący na miejscu policyjni technicy kryminalistyki przeprowadzili oględziny mieszkania oraz urządzenia. W tej sprawie przesłuchani zostali także świadkowie. Zebrany w tej sprawie materiały pozwolą wyjaśnić, co było przyczyną tego zdarzenia.  Obecnie urządzenie zostało przekazane do ekspertyzy, która ma odpowiedzieć na szereg pytań. Postępowanie w tej sprawie jest w toku.

– odpowiedział na nasze pytania podkomisarz Robert Koniuszy, oficer prasowy z mokotowskiej komendy Policji. I tyle – tak naprawdę – w tej chwili wiadomo.

Wątek nr. 2. Sytuacja kryzysowa dla producenta?

Po opublikowaniu zdjęć pojazdu stało się jasne, jakiej marki była e-hulajnoga. Stoi za nią duża, polska firma. Jeśli teza o hulajnodze jako przyczynie wybuchu się potwierdzi, news obiegnie media po raz wtóry, a producent może stanąć (w pewnym stopniu już stoi) w obliczu sytuacji kryzysowej. Internauci wytykają, że to nie pierwsza hulajnoga tej marki, w której doszło do zapłonu baterii (nam znany jest jeszcze jeden taki przypadek, podobno było ich więcej).

Elektryczna hulajnoga po wybuchu. Screen z "Gazety Wyborczej"
Screenshot z artykułu w stołecznej „GW” na temat wydarzeń na ul. Konduktorskiej.

Niewykluczone, że firma już teraz stara się rozbroić tę minę, na razie działając niejako tylnymi drzwiami. Duży zakład serwisujący hulajnogi, jak się zdaje, zaprzyjaźniony z firmą, promuje w mediach mainstreamowych i społecznościowych tezę, że przyczyną problemu w tym konkretnym przypadku było niewłaściwe traktowanie pojazdu, który na zdjęciu nosi wyraźne ślady pewnych przeróbek. Zdaniem specjalistów z serwisu, nawet zamiana oryginalnych opon pneumatycznych na tzw. opony pełne mogła doprowadzić (wskutek zwiększonych drgań) do uszkodzeń baterii.

Czy taka właśnie będzie linia komunikacji producenta, jeśli potwierdzi się, że to jego sprzęt był powodem incydentu – zobaczymy. W tej chwili to spekulacje. Pewne jest jedno: w każdym przypadku, nawet jeśli zawinił wyłącznie użytkownik, skojarzenia z wybuchem na pewno będą dla marki wizerunkowo niekorzystne (celowo jej nie podajemy, dopóki przyczyna nie jest oficjalnie wyjaśniona). Zawsze jednak można zauważyć, że paliły się przecież nawet elektryczne samochody Tesli.

Teraz przejdźmy do najważniejszych rzeczy.

Wątek nr 3. Problem zapłonów nie jest wymyślony. „200 pożarów w Nowym Jorku”

Niezależnie od tego czy na ul. Konduktorskiej wybuchła e-hulajnoga, czy coś innego – pożary akumulatorów litowo-jonowych w osobistych pojazdach elektrycznych są faktem, któremu trudno zaprzeczyć – i którego prawdopodobnie wkrótce nie da się już ignorować. W Polsce to jeszcze rzadkość, na świecie jest tego coraz więcej.

Równo tydzień po incydencie w Warszawie można było przeczytać o pożarze na Manhattanie, w którym ucierpiały 43 osoby, a strażacy przeprowadzali widowiskową, kaskaderską akcję ratunkową (jej głównym bohaterem był strażak o swojsko brzmiącym nazwisku Artur Podgorski). O wywołanie pożaru obwiniono „baterię litowo-jonową w pojeździe mikromobilnym”, a zamieszczone zdjęcie jednoznacznie przedstawia spaloną e-hulajnogę. Nowojorska straż podaje, że był to w tym roku w Nowym Jorku już 200 przypadek pożaru, powstałego z tego typu źródła. Kilka tygodni wcześniej w innym pożarze, we Wschodnim Harlemie, dwie osoby, w tym dziecko, zginęły (tu powodem był akumulator skutera lub e-bike’a).

Post nowojorskiej straży pożarnej na Instagramie po pożarze e-hulajnogi na Mahattanie
Post nowojorskiej straży pożarnej (FDNY) po pożarze na Manahattanie w ubiegłym tygodniu. Źródło: Instagram

Wyjątkowo fatalny rok pod tym względem przeżywają Indie. Tam w ostatnich miesiącach, w pożarach związanych z małymi pojazdami elektrycznymi, było już wiele ofiar śmiertelnych. W jednej z takich katastrof, we wrześniu tego roku, zginęło osiem osób. Tu pożar powstał w showroomie elektrycznych pojazdów, co może niepokoić jeszcze bardziej.

Alarmującą listę podobnych incydentów ze świata można ciągnąć bardzo długo. Działa tu zwykłe prawo statystyki. Małe pojazdy elektryczne, do niedawna będące nowością i egzotyką, stają się powszechne – co za tym idzie, przybywa też incydentów.

Są one także w Polsce, choć póki co – niewiele. Wiadomo, że w tym roku płonęły e-hulajnogi w Swarzędzu, dwukrotnie miał miejsce taki przypadek w Lublinie, w 2019 roku spaliła się hulajnoga w Sopocie. Incydentów było jeszcze kilka, ale jak na tak duży kraj i liczne pojazdy, jest to na szczęście zjawisko marginalne.

W mediach głównego nurtu alarmistycznego tonu jest na razie relatywnie mało, może to być jednak tylko kwestią czasu. Opinia publiczna prawdopodobnie nie będzie wtedy analizować realnej skali problemu na tle innych źródeł ryzyka w życiu – tylko po prostu pojawią się żądania, żeby „coś z tym zrobić”. A to może oznaczać falę restrykcji wymierzonych w e-hulajnogi, e-bike’i i inne pojazdy mikromobilne.

Wątek nr 4. Obawy przed restrykcjami

Restrykcje takie mogą objąć różne sfery codziennego użytkowania e-hulajnóg i urządzeń transportu osobistego (UTO). Przykład mamy już w Londynie, gdzie w grudniu zeszłego roku zakazano przewożenia e-hulajnóg i UTO w transporcie publicznym. Biorąc pod uwagę koncepcję e-hulajnogi jako pojazdu na „ostatnią milę”, którym możemy podjechać np. od metra czy przystanku do celu podróży – jest to duży cios w użyteczność mikromobilności.

Nie ma co się łudzić – w razie takiej potrzeby decydenci (niezależnie od opcji) pójdą po linii najmniejszego oporu. Ograniczenia będą najprostszą reakcją, to pewne jak w banku. Łatwo sobie wyobrazić mnożące się zakazy wprowadzania elektrycznych hulajnóg do budynków lub biur, zakazy przechowywania ich w piwnicach, zakazy przewożenia w pociągu itp, itd. (elektryczne rowery są nieco w lepszej sytuacji, bo wizualnie trudniej je zidentyfikować na tle rowerów zwykłych).

W Nowym Jorku już się to dzieje – w amerykańskich mediach po ostatnim pożarze pojawiły się informacje o zarządcach nieruchomości, którzy zaczynają wprowadzać zakazy przechowywania elektrycznych pojazdów osobistych w swoich budynkach. Przykładem jest firma Glenwood Management, zarządzająca 26 luksusowymi apartamentowcami, która właśnie nakazała mieszkańcom usunięcie z budynku wszelkich e-bike’ów i e-hulajnóg. Tego trendu, jeśli będzie się nasilał, boją się m.in amerykańscy kurierzy z branży food delivery, dla których te pojazdy to kluczowe narzędzie pracy.

W interesie zarówno użytkowników, jak i całej branży elektrycznej mikromobilności, jest to, aby tak się nie działo. Patrząc szerzej – jest to w interesie całego społeczeństwa, które dzięki osobistym e-pojazdom ma większy wybór wygodnych, zwinnych i tanich w obsłudze środków transportu. [dalszy ciąg tekstu pod wideo]

Wątek nr 5. Zapobieganie problemom w przyszłości

Zapobiegać temu scenariuszowi można na dwa sposoby.

Po pierwsze, uświadamiając, że realna skala ryzyka nie jest jednak tak duża, jak może się wydawać. Jak zauważył niedawno administrator jednej z hulajnogowych grup na Facebooku, w ostatnich latach czad w Polsce zabił kilkadziesiąt osób. Tylko w październiku tego roku w ciągu zaledwie kilkunastu dni zginęło w ten sposób sześć(!) osób. Tlenek węgla zabija najczęściej wskutek niesprawności instalacji grzewczej, najnowsze ofiary zmarły w wyniku nieszczelności kotła. Nikt rozsądny jednak nie postuluje, by „delegalizować” instalacje grzewcze, a jedynie podkreśla się wagę ich należytej konserwacji i obsługi.

I tu dochodzimy do drugiego, ważniejszego działania – propagowania świadomości tego, jak podchodzić do kupowania i obsługi małych pojazdów elektrycznych, by nie narażać siebie i sąsiadów na jakiekolwiek ryzyko zapłonu baterii. Tu mieści się cały katalog działań – od oceny jakości i pewności samego sprzętu przed zakupem, przez prawidłową obsługę na co dzień (i unikanie ryzykownych ingerencji w sprzęt), po bieżącą kontrolę baterii i stanu elektryki na przeglądach serwisowych.

To jest właściwie rola wszystkich – od producentów i sprzedawców (którzy póki co wolą milczeć, zapewne nie chcąc generować złych skojarzeń), przez rzetelnie podchodzące do tematu media, po administratorów grup w serwisach społecznościowych i samych użytkowników (tych świadomych sytuacji). Wszyscy jedziemy – nomen omen – na tym samym wózku.

najważniejsze: dobrej jakości hulajnoga elektryczna, prawidłowo traktowana i obsługiwana, jest bezpieczna – sama z siebie się nie zapali.

Ale jest to pojazd z baterią kumulującą w sobie bardzo dużą ilość energii, nierzadko  wystarczającą, by przewieźć człowieka na dystans 40-50 km, a czasem większy (co zresztą jest wspaniałą cechą tych pojazdów). To odróżnia akumulatory w hulajnogach od tych w smartfonach czy laptopach, które przecież też potrafiły się zapalać. Jeśli ta energia zacznie się wyzwalać w sposób niekontrolowany – będzie niebezpieczna. Taka jest specyfika baterii litowo-jonowych, które, gdy coś pójdzie nie tak, spalają się w szczególny sposób, bardzo trudny do ugaszenia.

Użytkownicy muszą traktować ten fakt bardzo poważnie. W przeciwnym razie ustawodawca lub inni decydenci potraktują ich wszystkich kijem.


POLECAMY: Kompendium dla świadomych użytkowników elektrycznych hulajnóg

Elektryczne hulajnogi – przepisy i regulacje. „SmartRide. Przepis na jazdę”

WSPARCIE