W tym roku, pomimo pandemii, polski rynek elektrycznych hulajnóg na minuty, mierzony liczbą dostępnych urządzeń, urósł w porównaniu z minionym sezonem dwukrotnie: z ok. 10 tys. pojazdów w 2019 roku do ok. 20 tys. w bieżącym. Co warto odnotować – stało się tak nie tyle za sprawą największych miast, co dzięki pojawieniu się oferty mikromobilności w miastach średnich i mniejszych. Szacujemy, że w tym sezonie e-hulajnogi są lub były dostępne do wypożyczania w co najmniej 40 miejscowościach w Polsce.
Kilkadziesiąt miast to już jest coś – zwłaszcza, że mówimy o dopiero drugim(!) sezonie istnienia tej usługi w Polsce. Zjawisko to pokazuje, że sharingowe hulajnogi elektryczne nie są tylko chwilową i niekiedy kłopotliwą modą dla młodych mieszkańców metropolii. Współdzielona mikromobilność, stopniowo i czasem oczywiście chaotycznie, ale coraz wyraźniej, ewoluuje w kierunku realnej opcji transportowej o coraz większym zasięgu geograficznym.
Widać też, że podobnie zaczynają postrzegać tę kwestię władze lokalne. Wiele miast obecnie rozmawia z operatorami współdzielonych hulajnóg i ustala z nimi warunki współpracy. Można tu wymienić m.in. Sosnowiec, Katowice, Lublin, Kraków, Gdańsk… Urzędy miejskie podejmują działania mimo braku centralnych przepisów i regulacji dotyczących urządzeń transportu osobistego (UTO) – to pokazuje, że jest zainteresowanie mieszkańców i samorządów taką opcją mobilności.
Oby tak dalej
Czy jest to trend trwały? Wczorajszy artykuł na SmartRide.pl o „małomiasteczkowych” współdzielonych hulajnogach pokazuje, co jest siłą napędową ich ekspansji na mniejsze miasta. A także – jakie są problemy i perturbacje związane z tym zjawiskiem. Zapewne będziemy oglądać jeszcze wiele prób i błędów, zanim operatorzy, mieszkańcy i miasta tak sobie ułożą koegzystencję, że współdzielone jednoślady staną się usługą w pełni stabilną zarówno funkcjonalnie, jak i ekonomicznie.
Jako stowarzyszenie nowoczesnej, współdzielonej mobilności mocno temu kibicujemy. W Polsce za dużo podróży odbywa się samochodem, czasem z braku alternatywy. Elektryczne hulajnogi zajmują daleko mniej miejsca w przestrzeni niż auta, nie emitują też spalin. Dlatego to bardzo dobrze, że stają się elementem systemu mobilności w miastach, także tych średnich i mniejszych, gdzie z transportem publicznym bywa mizernie.
Jednoślady się uzupełniają
Tu jednak zwrócę uwagę na istotne słowo – systemu. Sharingowe urządzenia transportu osobistego nie spełnią swej funkcji, gdy będą jedynie elementem wolnoamerykanki, efemerydą, która dziś jest, a jutro jej nie ma. Dlatego można się cieszyć z tego, że samorządy interesują się tym zjawiskiem i starają się je, mówiąc potocznie, „ogarnąć”.
Widać coraz większe szanse na to, że stopniowo wyrośnie nam nowa, pełnoprawna kategoria transportowa: mikromobilność, na którą składać się będą i elektryczne hulajnogi, i dobrze nam już znane rowery miejskie (które obecnie wciąż szukają swojego miejsca i nowego, realistycznego modelu biznesowego, o czym pisałem w poprzednim tekście na łamach SmartRide.pl).
Oba te rodzaje jednośladów będą się dobrze uzupełniać, tworząc wspólnie kompleksową ofertę transportu osobistego. I to również powinno znaleźć wyraz w myśleniu władz lokalnych – już na tym etapie, gdy samorząd będzie planował i zamawiał publiczny system mikromobilności dla swojego miasta.
Adam Jędrzejewski, założyciel i prezes stowarzyszenia Mobilne Miasto
Partnerskie teksty publicystyczne nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji SmartRide.pl