W ubiegłym tygodniu Tier – firma z siedzibą w Berlinie, udostępniająca e-hulajnogi na minuty w 55 miastach Europy – podała informację o pozyskaniu dodatkowych 40 mln dol. od inwestorów na ekspansję (pisaliśmy o tym tutaj). Przy okazji jednak szef spółki Lawrence Leuschner wspomniał (już tylko w rozmowie z dziennikarzem Bloomberga) o jeszcze jednym źródle funduszy: oprócz wypożyczania pojazdów Tier wystawia na sprzedaż swoje używane hulajnogi posharingowe.
· MOŻE CIĘ INTERESOWAĆ:
Hulajnogi Tier już w Polsce, na początek Trójmiasto. Cel: 10 tys. pojazdów
Pomysł wprowadzono w październiku zeszłego roku, ma związek z planami budowy floty złożonej tylko z pojazdów z wymienną baterią. Dotychczasowe jednoślady są wycofywane z ulic po kilku miesiącach, poddawane rewitalizacji, po czym znajdują prywatnych nabywców. – Od listopada sprzedaliśmy między 4 a 5 tys. pojazdów, które były wprowadzone na ulice w Niemczech latem – mówił Leuschner.
Odnowiona hulajnoga Tier kosztuje 699 euro – wraz z kaskiem, ubezpieczeniem, wymaganą w Niemczech rejestracją oraz roczną gwarancją. Jakie są koszty odnowienia pojazdów – nie wiadomo. Ale podane liczby pozwalają łatwo wyliczyć przychody:
Używane hulajnogi przyniosły firmie przychód między 2,8 mln a 3,5 mln euro.
Hulajnogi z demobilu
Sprzedaż wycofywanych pojazdów spółka prowadzi pod osobną submarką myTier, poprzez specjalnie stworzoną niemiecką witrynę internetową. Jak wynika z podanych tam parametrów, oferowane hulajnogi osiągają maksymalną prędkość 20 km/h, mają zasięg 40 km, 10-calowe koła i ważą 23 kg. Akumulator ładuje się w zaledwie 2 godz 40 min.
– To szybkoładująca się, pancerna, ale bardzo ciężka hulajnoga. Przy czym trzeba uwzględnić realia niemieckiego rynku. Hulajnogi tam nie są tanie i muszą być urzędowo dopuszczone do ruchu – ocenia Adam Malicki, ekspert i tester pojazdów elektrycznych, który na YouTube prowadzi poświęcony im kanał Wrong Way! (jego całą opinię na temat omawianej oferty publikujemy pod tekstem).
Średnia długość życia rośnie
Rozwijana przez niemieckiego operatora sprzedaż pojazdów z demobilu budzi kilka refleksji związanych z biznesem mikromobilności.
Pierwsza rzecz to nagłaśniany problem krótkiego cyklu życia jednośladów na minuty, które, mocno eksploatowane, „szybko powiększają górę elektrośmieci” – co chętnie podnoszą krytycy sharingu hulajnóg. Druga sprawa to koszty. Firmy hulajnogowe, jako spółki niepubliczne, nie ujawniają danych, ale w powszechnej opinii koszt sprzętu w połączeniu z jego krótkim cyklem życia, bardzo mocno dołują rentowność tego biznesu.
W tym przypadku hulajnogi nie tylko nie idą na złom, ale po kilku miesiącach ekspoloatacji są jeszcze w stanie otrzymać drugie życie – i w dodatku pozwalają operatorowi odzyskać część pieniędzy. Firma sprzedaje używane pojazdy z roczną gwarancją, więc trudno uznać, że po kilku miesiącach użytkowania sharingowe hulajnogi nadają się tylko na wysypisko. Opinia o elektrośmieciach stopniowo staje się mitem. – My nie myślimy o sprzedawaniu naszych hulajnóg, są skutecznie odświeżane i dalej będą jeździć. Z tego, co obserwujemy, to będą u nas pracowały miniumum trzy lata – deklaruje Tomasz Borowicki, współtwórca polskiej firmy hulajnogowej Logo Sharing
Trzecia refleksja – otwarte pytanie o to czy w przyszłości firmy sharingowe będą uzupełniać (i w jakiej skali) swój podstawowy biznes sprzedażą pojazdów własnej konstrukcji i z własnym brandem (nowych lub rewitalizowanych) w ręce indywidualnych użytkowników. Taką działalność już w połowie zeszłego roku uruchomił w USA Bird, oferując swój model Bird One (nie jeździ w polskiej flocie) – za 1299 dol., do wyboru w trzech kolorach. W tym przypadku sprzedawane są fabrycznie nowe hulajnogi.
Za duże zakupy?
Jest jeszcze czwarta rzecz, na którą zwraca uwagę Łukasz Gontarek, szef polskiego ramienia firmy hive, innego niemieckiego operatora e-hulajnóg. Chodzi o dostosowanie wielkości zamówionych flot do realnego popytu w miastach. – Niektóre firmy dokonały zbyt dużych zakupów sprzętu i teraz muszą tworzyć pozytywne story do tego problemu. Moim zdaniem lepiej zalewać miasta mniejszymi ilościami pojazdów… – mówi Gontarek.
Jak jednak zastrzega – każda forma wydłużania żywotności elektrycznych hulajnóg jest wskazana. – Dlatego, jeśli tylko udaje się utrzymać poziom bezpieczeństwa jazdy, to powinniśmy robić wszystko, by te pojazdy służyły użytkownikom jak najdłużej – dodaje.
Opinia eksperta
Adam Malicki, recenzent urządzeń transportu osobistego, twórca kanału Wrong Way!
Plusy e-hulajnogi myTier:
- Solidna konstrukcja, wymagana dla sharingowych hulajnóg
- Dość szybkie ładowanie w 2,6 godz. Dla porównania Ninebot Max ładuje się 6 godz., a Xiaomi M365 Pro – 5 godz.
- Ubezpieczenie
- Koła 10 cali
- Zawieszenie (chociaż zazwyczaj jest strasznie twarde w sharingowych hulajnogach)
- Prawdopodobnie wysokość kierownicy
Minusy:
- Mała bateria, jak na tę cenę. Przykładowo Ninebot Max ma o 20 proc. większą baterię, a kosztuje podobną kwotę
- Hulajnoga jest bardzo ciężka, waży 23 kg. Dla porównania – tańsza Xiaomi M365 Pro waży 14 kg
- Lite opony uniemożliwiają uszkodzenia, ale są bardzo nieprzyjemne podczas jazdy, bo przenoszą drgania. Producenci przechodzą na oponę dętkową i bezdętkowe pompowane, bo takie rozwiązania zapewniają o wiele wyższy komfort.
Reasumując, jest to szybkoładująca, pancerna, ale ciężka hulajnoga, przy której komfort pewnie dorównuje jeździe na deskorolce. Uwzględniając cenę 699 euro – są lepsze opcje. Hulajnogę o tych parametrach można mieć za 400-500 euro, a z kolei w tej cenie (700-750 euro) są dostępne lepsze modele.