To hipokryzja: europejscy ministrowie chcą rozprawiać się ze zwykłymi użytkownikami za pomocą kasków i tablic rejestracyjnych, jednocześnie przymykając oko na zalew wyraźnie niezgodnych z prawem pojazdów, wjeżdżających do UE. (…) Europa nie potrzebuje bardziej rozdrobnionych przepisów krajowych, kasków i tablic rejestracyjnych dla zgodnych z przepisami LEV [lekkich pojazdów elektrycznych – red]. Potrzebuje mądrzejszego egzekwowania prawa, lepszej edukacji i polityk, które rozróżniają odpowiedzialną większość od nieodpowiedzialnej mniejszości.
Tak brzmi konkluzja oświadczenia, wydanego kilka dni temu przez międzynarodową branżową organizację LEVA-EU. Zrzesza ona firmy produkujące i oferujące lekkie pojazdy elektryczne i działa w ich interesie, m.in. na forum unijnym. Oświadczenie referujemy poniżej bez własnego komentarza.

Organizację zaniepokoiła obserwowana w różnych krajach nagonka na osobiste elektryki. Jej efektem, zdaniem LEVA-EU, zaczynają być próby nadmiernego dokręcania prawno-regulacyjnej śruby w tej dziedzinie, prowadzone głównie pod hasłem zwiększania bezpieczeństwa na drogach. Chodzi tu o różne szykany wobec lekkich elektryków i ich użytkowników – od wspomnianych pomysłów obowiązkowych kasków, przez wymóg, by każdy dopuszczony na drogę model musiał być zatwierdzany przez odpowiedni krajowy urząd, po nakazy rejestracji sprzętu i stosowania tablic rejestracyjnych.
⇒ MOŻE CIĘ ZAINTERESOWAĆ:
- Elektryczne hulajnogi pod Transportowy Dozór Techniczny. Projekt Ministerstwa Infrastruktury i jego niewiadome
- Wysyp interpelacji poselskich w sprawie lekkich elektryków. „Tablice rejestracyjne dla e-hulajnóg i e-bike’ów”
- Rower z napędem – nowość w polskiej ustawie. „Ktoś próbuje zalegalizować pseudorowery elektryczne”
W swoim oświadczeniu LEVA-EU przywołuje m.in. przykład Holandii, gdzie pięć dużych miast wystąpiło nawet z pomysłem zakazu jeżdżenia na tzw. fat-bike’ach (rowery elektryczne na grubych oponach) i na hulajnogach elektrycznych pod drogach dla rowerów. O uprawnienia do wydawania przez samorządy tego typu zakazów ich władze wystąpiły do holenderskich władz centralnych. Te drugie, jak wynika z doniesień medialnych, generalnie podchodzą do pomysłu ze zrozumieniem, widzą jedynie przeszkody natury prawnej: fatbike nie jest nigdzie zdefiniowany, a wiele z nich to pojazdy „legalne”, wpisujące się w definicję roweru ze wspomaganiem elektrycznym – takim jest np. dwuosobowy rower AGM GT 250 na zdjęciu otwarciowym.
Przekonanie wydaje się być takie: jeśli coś wygląda jak motorower i ma grube opony, to musi być nielegalne. Owszem, niektóre fat bike’i są nielegalnie tuningowane do prędkości powyżej 25 km/h, a niektórzy użytkownicy jeżdżą lekkomyślnie. Zamiast jednak celować w tych, którzy łamią przepisy, decydenci wnioskują: zakazać wszystkiego.
Ta sama logika od pewnego czasu prześladuje e-hulajnogi. Historie medialne przedstawiają wszystkie e-hulajnogi jako niebezpieczne, media publikują sensacyjne doniesienia (…) Nic dziwnego, że ministrowie transportu w Europie spieszą się z rozwiązaniem problemów, proponując pomysły dotyczące kasków, tablic rejestracyjnych, ubezpieczeń, a nawet kompletnie bezsensownych ograniczeń mocy
– czytamy w oświadczeniu.
„Słoń w pokoju” – nielegalny import z Chin
Zdaniem LEVA-EU wszystkie te działania są źle wycelowane i obarczone wspomnianym na wstępie grzechem hipokryzji. Zarazem bowiem – jak pisze organizacja – europejscy decydenci kompletnie ignorują „słonia w pokoju”. Jest to anglojęzyczny idiom oznaczający sytuację, w której ktoś skrupulatnie odnosi się do różnych drobiazgów i detali, zarazem udając, że nie widzi znacznie poważniejszego zjawiska, rzucającego się wręcz w oczy. Tym właśnie „słoniem w pokoju” jest, wg LEVA-EU, nielegalny import pojazdów elektrycznych z Chin do Unii.
Sama Komisja Europejska poinformowała, że w 2023 roku zaimportowano z Chin 220.914 elektrycznych rowerów po średniej zadeklarowanej wartości wynoszącej zaledwie 298 euro. Działo się tak pomimo istniejących ceł antydumpingowych. Po prostu niemożliwe jest wyprodukowanie zgodnego z prawem roweru elektrycznego za mniej niż 300 euro. A jednak w ciągu jednego roku na rynek UE trafiło blisko ćwierć miliona takich e-rowerów. Organy nadzoru rynku nie podjęły działań.
W przypadku e-hulajnóg nie ma wiarygodnych oficjalnych danych dotyczących wolumenów i wartości importu. Można jednak zasadnie założyć, że setki tysięcy sztuk również każdego roku wjeżdżają do UE – z tak niskimi zadeklarowanymi wartościami, że zgodność z prawodawstwem UE jest po prostu niemożliwa
– czytamy w oświadczeniu.

W taki sposób, zdaniem LEVA-EU, na europejskie drogi trafia masowo sprzęt nieprzepisowy, za to w bardzo konkurencyjnych cenach, co staje się źródłem dalszych problemów. I z tym unijne i krajowe władze nic nie robią.
Proponowane działania karzą tę większość, która przestrzega zasad. Przestrzegający prawa obywatele będą musieli ponieść wyższe koszty, zmierzyć się z większą biurokracją i mniejszą liczbą opcji mobilności. Najbardziej dotknięci zostaną ci, którzy mają mniejsze zasoby — już teraz cierpiący na ubóstwo transportowe.
Firmy przestrzegające prawa, które skrupulatnie stosują się do coraz bardziej złożonej sieci unijnych przepisów technicznych (Dyrektywa Maszynowa, EMC, RoHS, WEEE, Rozporządzenie Bateryjne, RED, LVD, Akt o cyberbezpieczeństwie…), zostaną obciążone jeszcze większą liczbą barier w rozproszonych przepisach krajowych. Tymczasem prawdziwi winowajcy — firmy i użytkownicy, którzy celowo ignorują prawo — w dużej mierze pozostaną bezkarni.
– pisze brukselska organizacja. Całe oświadczenie w języku angielskim znajdziecie na stronie organizacji.
Co się dzieje w Polsce z elektrycznymi hulajnogami? Rozmowa z dużym przedsiębiorcą z branży








































